Po BRZANCE przyszedł czas na
kolejne znane miejsce niedaleko Tarnowa. Jamna to wieś w Małopolsce
oddalona około 38 km od mojego miejsca zamieszkania. Drogę
rozpocząłem znów kierując się w stronę Dunajca. Po
przekroczeniu mostu odbiłem w lewo w Łukanowicach, tyle tylko, że
wybrałem już drogę asfaltową a nie jak w przypadku wycieczki do MELSZTYNA kiedy jechałem wałem. Zależało mi na czasie, aby mieć
go więcej do jazdy po górkach. Droga krajowa jest dosyć ruchliwa,
jednak asfalt jest świeżo położony i kolejne kilometry pokonujemy
z łatwością. I tak dojeżdżamy aż do ronda w Zawadzie
Lanckorońskiej. Kierujemy się na Zakliczyn. W Zakliczynie można
zaopatrzyć się w zapas wody i dalej główną drogą kierujemy się
aż do Paleśnicy. Przez kilkanaście metrów w Zakliczynie jest
ścieżka rowerowa, ale kończy się barierką także śmiech na sali
jak to w przypadku ścieżek w Polsce bywa. Asfalt na szczęście
nadal jest w niezłym stanie. W końcu odbijamy w lewo i stąd do
szczytu dzieli nas 5 kilometrów. Podjazd jest stromy ale niezbyt
długi. Ja akurat zdecydowanie wolę tego rodzaju drogi, wolę się
mocniej zmęczyć ale przez krótszy czasu ;) Alternatywnie możemy
również skierować się na Bukowiec i zamienić kolejność czyli
najpierw Rezerwat Diable Skały, następnie Jamna. Podjazd będzie
łagodniejszy jednak dłuższy a i na samą Jamną nie dostaniemy się
drogą asfaltową ale szutrową a raczej mocno kamienistą.
Wybierając krótszą, ale bardziej
stromą drogę dojeżdżamy na szczyt w kilkanaście minut (w
zależności od naszej kondycji). Droga wiedzie przez las i raczej
nie obfituje w wiele widoków.
Na samym szczycie możemy zwiedzić
Kościół pw. Matki Bożej Niezawodnej Nadziei, kilka kapliczek,
drogę krzyżową. Jest też coś nie tylko dla ducha ale i dla ciała
czyli Bacówka. W jej sąsiedztwie znajduje się wieża widokowa i co
raczej rzadko spotykane znajdziemy przy niej informację, że darmowa
jest dla gości restauracji, a pozostali muszą zapłacić 10 zł.
Tak szczerze to nie zapłaciłem bo raz – nie było komu – dwa,
nie miałem przy sobie 10 zł. Za to można ją zapamiętać z
naprawdę mocnych schodów... w skrócie – do bezpiecznych nie
należą.
Chwilkę tam posiedziałem, ale jednak
przez to, że można tam wjechać samochodem, jest też sporo osób,
a raczej w takich miejscach szukam spokoju. Więc po kilkuminutowej
przerwie pojechałem dalej. I to był strzał w dziesiątkę.
Rezerwat Diable Skały, bo o nim mowa, to moim zdaniem bardzo
niedocenione miejsce. Jest naprawdę urokliwe, turystów praktycznie
brak. Ścieżka jest dobrze oznaczona, są tablice informacyjne,
jednak je rzadko czytam bo i tak potem nic nie pamiętam.
Zdecydowanie wolę chłonąć widoki i przeżycia z jazdy rowerem. A
ścieżka jest naprawdę ciekawa, wąska, są kamienie, korzenie. No
można poszaleć. Nie wiem czy wolno wchodzić na te skały, ale
informuję tylko, że na niektóre da się wejść bezpiecznie.
Przypadkowo nawet sfotografowałem czyjeś nogi na jednej z nich a
jeszcze większym przypadkiem był mój rower trochę poniżej. Nie
zachęcam, ale pokazuję możliwość :)
Droga do Rezerwatu jest dosyć
wymagająca, na szosie nie przejedziemy. Droga jest kamienista,
chwilami całkiem stroma, są też zakręty, byłem nawet bliski
zaliczenia parkowania w traktorze, który wywoził drewno z lasu.
Jednak z odrobiną techniki trasa naprawdę przysparza sporo frajdy.
Ewentualnie jeśli ktoś bardzo martwi się o swoje kończyny, w tych
kilku miejscach rower możemy sprowadzić. Chociaż jest ślisko więc
już lepiej chyba jechać.
Z Rezerwatu możemy zjechać do podnóża
Jamnej, o której pisałem na początku drogą asfaltową a raczej
takimi betonowymi płytami. Cały czas w dół, dosyć łagodnie. V –
maxa zrobiłem tam 56.6 km/h ale nie cisnąłem na wynik. Z resztą
nie przejechałem całej trasy. Jak zobaczyłem ten asfalt i
pomyślałem, że dzień mam zakończyć kilkuminutowym zjazdem a
potem monotonną drogą do domu wpadłem na genialny pomysł, że
zjeżdżam ze szlaku i bawię się w enduro na dziko. No i chwilę
było fajnie, później chwilami rower musiałem przeprowadzać w tym
również przez strumyk. Ale i tak wolę to niż asfalt.
Później wracałem już tą samą
drogą. Wyłączając fragment pomiędzy Jamną a Diablimi Skałami
trasę pokonamy na każdym rowerze. Całość w moim przypadku to 90
km. W drodze powrotnej, w Zakliczynie zjechałem na Velo Dunajec. No
i jakieś 2-3 km jest fajnie. Jedziemy wałem, droga jednak nagle się
urywa i przez trawę dostajemy się do kolejnej „krajówki”.
Stamtąd dalej przez Janowice, Dąbrówkę Szczepanowską,
Zbylitowską Górę i Zgłobice wróciłem do Tarnowa. Z resztą
mapka poniżej.
Polecam na całodniową wycieczkę,
koniecznie z Rezerwatem w pakiecie, po samej Jamnej zostałby mi
jednak niedosyt. Oczywiście pamiętajcie, że jednak najbardziej
kocham jazdę po górach, kamieniach, korzeniach. Dla szosy sama
Jamna również może być atrakcyjna.
MAPA
|
Dunajec widziany z mostu w Zawadzie Lanckorońskiej |
|
W Paleśnicy, widząc tą tablicę kierujemy się w lewo i do samej Jamnej już nie da się zgubić |
|
Ostatni postój przed ostrym podjazdem |
|
Jeszcze chwilka nad wodą |
|
I zaczynamy wspinaczkę |
|
Jeszcze tylko kilka zakrętów, jest trochę bardziej stromo niż to widać na zdjęciach |
|
Zawsze jakiś pies się do mnie przypelęta |
|
Gdyby PTTK odpowiadało za mapy nadal na USA mówilibyśmy Indie |
|
U góry nadal nie brakuje starych zabudowań, jest klimat |
|
Tu już pod Bacówką, można chwilę odpocząć i postudiować mapę |
|
Pamiętajcie, że czasy przejścia dotyczą pieszych ;) Diable Skały - kierujemy się na Bukowiec |
|
Wieża widokowa za dychę |
|
Pogoda była dobra do jazdy... |
|
...ale nie do podziwiania widoków |
|
Nawet szkła w okularach zmieniałem na przezroczyste |
|
A tutaj te hardkorowe schody |
|
Droga do Rezerwatu jest chwilami wymagająca |
|
Bywa ślisko |
|
I już jestem w Rezerwacie Diable Skały |
|
Pierwsze skałki już są imponujące |
|
Na dalszym planie widać drogę, którą możemy wrócić (w prawo) |
|
Takie ścieżki KOCHAM |
|
Co parę metrów ukazują się nam kolejne skały |
|
Widok na żywo robi jeszcze większe wrażenie |
|
Na dole nasza ścieżka |
|
Tu te czyjeś nogi na skale |
|
Powrót Velo Dunajec |
|
I odpoczynek nad Dunajcem przed samym Tarnowem |